Na temat bohatera tytułowego (a zarazem głównego) tego arta wiadomo właściwie niewiele. Stanowi to zresztą niezgorszy paradoks, gdyż postać ta jest podobno bardzo dobrze znana na całym świecie, pod każdą szerokością geograficzną, w każdym kręgu kulturowym i każdej kategorii wiekowej. Najstarsi jednak ludzie nie pamiętają, kiedy się On narodził, zaś wszelkie dostępne dokumenty sprytnie przemilczają tę śliską sprawę. Przyjmijmy zatem, że Postać ta istniała od zawsze.
Równie dyskusyjna jest kwestia pochodzenia Postaci, jednak tutaj przynajmniej nasuwają się pewne sugestie. Otóż mamy podstawy, by uważać Go za obywatela izraelskiego, gdyż ten właśnie naród był przezeń na przestrzeni wieków wyraźnie faworyzowany. Przy tym nie udało się dotąd ustalić żadnych logicznych podstaw owego faworyzowania, gdyż nie wydaje się, aby wymieniony naród był w jakiś szczególny sposób mądry (no, może za wyjątkiem niejakiego Salomona), silny (Samson?), piękny czy też obdarzony jakimikolwiek innymi nadzwyczajnymi zaletami, które uzasadniałyby jego wyniesienie na piedestał narodów. Widać tu jak na dłoni, że ludzie obarczający Żydów winą za całe zło świata nie są, niestety, pozbawieni wszelkiej racji. Fundamenty bowiem pod istnienie całego zła świata stworzyła właśnie Postać, przy okazji stwarzania tegoż świata.
Postać ukrywała się przez te wszystkie wieki pod całą listą fikcyjnych nazwisk, z których w naszych stronach nie przyjęło się akurat żadne. Gdy zachodzi bezwzględna potrzeba skorzystania z jakiegokolwiek miana, a dzieje się to rzadko, mówi się o Nim: Jahwe. Wyraz ten przeważającej części radosnej tłuszczy, bliskowschodnich języków nie kumającej, nie mówi zbyt wiele. Dlatego równie dobrze mógłby się dla nas zwać, dla przykładu, Kurczakgumowy.
Podsumowując krótko (i powtarzając się) stwierdzamy, że Postać jako persona stanowi dla nas nierozwikłaną zagadkę. Jednakże czyny Postaci, czyny haniebne, odrażające i stanowczo nieludzkie, te akurat znane są dość powszechnie. I nie omieszkam wykorzystać tej sposobności do swoich celów.
Puppy Names
Pierwszym dziełem Postaci było oczywiście stworzenie nieba i ziemi. To dość ciekawy fakt, gdyż o ile stworzenie ziemi wydawało się raczej konieczne, to niebo, jak wiemy dzięki naukowcom, istnieje samo przez się. Chyba, że za biblijne niebo (nie mylić z niebem, do którego dostają się dobre duszyczki po śmierci swego cielesnego opakowania) uznać atmosferę. Następnie stała się światłość. Drugiego dnia wielkiego swego dzieła stworzenia Postać stworzyła wodę. Bardzo słusznie, nie powiem. Woda jest dość przydatna do życia. Dzień trzeci został zmarnowany na tworzenie suchego lądu, gdyż poprzedniego dnia Postać zbytnio rozpędziła się ze stwarzaniem wody i zalała sobie całą stworzoną wcześniej ziemię. Czwarty dzień również nie należał do zbyt owocnych - jedynym efektem były gwiazdy i inne ciała niebieskie (niepotrzebne, gdyż światło, jako się rzekło, zostało stworzone już pierwszego dnia).
Co nie za bardzo wychodziło w pierwszych czterech dniach, zrekompensowała sobie Postać dnia piątego. Wtedy to powstały zwierzątka rozmaite. Było ich cholernie dużo, więc trzeba Postaci przyznać, że odwaliła kawał solidnej roboty. Ostatnie zwierzątko miało być najbardziej ze wszystkich skomplikowane, dlatego też wykonanie go pozostawiła sobie Postać na później (czyli na szósty z kolei dzień). Dnia siódmego, jak wiadomo, Postać odpoczywała. Nie wiedziałem, że istoty boskie mogą się czymkolwiek zmęczyć, ale widać mogą.
Sześć dni pracy nad stworzeniem świata. Warto by to symbolicznie odnotować w Księdze Guinessa, ale czy świat, który powstał tak szybko mógłby być doskonały? Wątpliwe. Mogła się Postać bardziej wysilić... Co to dla niej marne sześć dni wobec wieczności? W dodatku żeby było śmieszniej, nic nie wskazuje na to, by Postać w jakikolwiek sposób wcześniej planowała stworzenie świata. Gdyby Postać była istotą doskonałą, wtedy ta spontaniczność byłaby w pełni zrozumiała; ale Postać nie była doskonała, co potwierdził choćby bałagan przy dziele stwarzania, albo wspomniany już odpoczynek dnia siódmego. Tak więc od Istoty Prawie Doskonałej (ale jednak nie do końca doskonałej) wymagalibyśmy jakiegoś planu działania, zanim istota owa wzięła się za tak odpowiedzialne zadanie, jak świata stwarzanie. A tu figa.
Mniejsza zresztą o detale. Świat nawet się udał i jakoś tam sobie funkcjonował bez większych zgrzytów - jak na twór sześciu dni, całkiem nieźle. Głównym (jak się domyślamy) celem Postaci było stworzenie istoty posiadającej wolną wolę - człowieka. I tak też się stało. Człowiek zamieszkał sobie w Raju i wszystko byłoby cool, gdyby kurna nie jedna mała pułapka, którą w ramach eksperymentu Postać zostawiła gdzieś na środku Edenu. Było to znane nam doskonale Drzewko Z Zakazanymi Owocami. Wiemy, że gdyby człowiek zszamał przypadkiem Zakazany Owoc, nauczyłby się rozróżniać dobro od zła. Tu źdródła są sprzeczne - jedne mówią bowiem, że zło wcześniej nie istniało i narodziło się dopiero za sprawką Ewki z Edenu, która pierwsza zapałała pragnieniem skosumowania Zakazanego Owocu; inne źródła utrzymują (i do tej wersji bym się przychylał), że zło istniało od chwili stworzenia świata i Drzewko było jedynie bramą, którą należało otworzyć, by fakt istnienia zła odkryć. Tak czy inaczej, po naruszeniu zakazu przez Ewkę Stwórca przekonał się, że zgodnie z Jego wolą człowiek był nieposłuszny Jego woli ;-).
Pierwszym naprawdę spektakularnym wyczynem Stwórcy było zatopienie całej ziemi. Wprawę niejaką miał, wszak raz to już był uczynił (patrz: Dzień #2). Rzecz jasna, tym razem miał ku temu znacznie bardziej istotne powody, aniżeli zwykła ciekawość. Otóż rodzaj ludzki, po wygnaniu Ewki i Adama z Raju dość znacznie się namnożył i co gorsza po pierwotnej rodzicielce niepokorność wielką odziedziczył. Innymi słowy ludzie mieli w nosie, co Stwórca od nich chce i pragnęli sobie żyć po swojemu. Tedy postanowił Stwórca ludzi zatopić. Powiedzmy to sobie szczerze, poszedł na łatwiznę. Dysponując tak ogromną mocą (taką prawdziwą, a nie dziecinadą made by George Lucas, tą od mieczy świetlnych), jakiej by się po Wielkim Stwórcy można spodziewać, należałoby raczej spróbować przemówić niepokornym śmiertelnikom do rozumu. Ale Postać poszła po najmniejszej linii oporu i uznała, że najlepiej będzie zacząć całą zabawę od zera. Liczyła widać na to, że ocalona garstka ludzi, która wcześniej zapobiegawczo skleciła sobie jajcarską łajbę o nazwie Arka Noego, od tej pory płodzić będzie wyłącznie ludzi posłusznych rozkazom.
Gdy spod wód wielkiego potopu wysunęło się wreszcie parę kawałków suchego gruntu, obiecała Postać niedobitkom ludzkości, że więcej takich kataklizmów nie będzie. Nie skłamała, tylko nie powiedziała całej prawdy: kataklizmy na różne skale zdarzają się ciągle, a przyczyna ich pozostaje dla nas zagadką; trudno przypuszczać, żeby Postać chciała nam w ten sposób przypomnieć o swoim destrukcyjnym potencjale, gdyż głupie trzęsienie ziemi czy wojna światowa jakoś nie bardzo czynią nas bardziej posłusznymi woli Postaci.
Jak można się było spodziewać, nadzieje Postaci na wyhodowanie gatunku wypełniającego z radością Jego wolę były płonne. Pewnego pięknego dnia ludzie postanowili wybudować sobie wieżyczkę. Nie byle jaką, miała ta wieża sięgać samego nieba. I przeraziła się Postać, bo oto malutki i śmiertelny człowieczek wydał się Mu nagle potężny. Tak potężny, że Postać czuła się zagrożona na swym tronie niebieskim; podjęła wówczas decyzję, że wieżę należy rozwalić. Wiadomo, żadnej konkurencji być nie może - tylko jeden może pociągać za sznurki! Miała postać nawet pewien perfidny plan, który zawieść nijak nie mógł. Postać pokręciła ludziom języki i w ten szczwany sposób budowę dalszą udaremniła. A przy okazji człowieka jako równego sobie przeciwnika pokonała. Nie byle jaka to była walka - bóg kontra człowiek. Chwała zwycięzcy! To detal, że przeciwnicy Jego nie mieli szans.
Niejeden jeszcze raz Postaci puściły nerwy, niedoskonałość Jego przypieczętowując; były sobie miasteczka Sodoma i Gomora, których mieszkańcy pobożnym żywotem bynajmniej się nie trudzili. Krzyżowało to plany Postaci wielce i było Mu wrzodem na boskim tyłku. Znów poniechał najmniejszej nawet próby nawrócenia grzeszników i zrobił nad miastami trochę fajerwerków. Znalazł się w mieście rodzynek w postaci niejakiego Lota (później założył on słynne linie lotnicze, ale to już inna bajka), którego postanowiła Postać ocalić z eksterminacji. Ale że mozolna czynność krzesania ognia pod Sodomę zdrowo adrenalinę Postaci podniosła, to żonę Lota w słup soli zamieniła Postać dlatego tylko, że tamta chciała popatrzeć, jak się miasto fajczy.
Postać znana była od dawna z tego, że sługom swym nakazywała wierzyć w siebie. Sama jednak wierzyć człowiekowi się nie kwapiła i bez przerwy wymyślała dla niego najróżniejsze testy, jeden okrutniejszy od drugiego. Nic w tym wprawdzie nie ma dziwnego, że Postać człowiekowi nie ufała, skoro ten ostatni okazał się stworzeniem nad wyraz wiarołomnym i krnąbrnym. Ale żeby kazać ojcu zamordować jedynego syna, jak to się w przypadku niejakiego Abrahama wydarzyło, to już przegięcie - delikatnie mówiąc. I gdzie tu, kurna, wartości rodzinne? To nieistotne, że Postać od początku planowała niedoszłego dzieciobójcę w chwili decydującej powstrzymać; Abraham miał zamiar krwawą boską wolę wypełnić, a to już ze strony naszej Postaci ohydztwo. Normalnie.
Nieskładność działania, nieobliczalność, zapalczywość, nieufność, okrucieństwo - to wszystko jeszcze drobiazg. Postać postanowiła dnia jednego pięknego popastwić się trochę nad swym Narodem Wybranym. Najpierw jednak zapędziła tenże do Egiptu, coby tubylcom w jasyr ich wydać. Oczywiście nie bez powodu Naród Wybrany do Egiptu wojażował - Postać szukała pretekstu, żeby i Egipcjanom trochę dosolić. Nic z tego nie wychodziło, więc koniec końców wybrany został pretekst dość absurdalny (no ale kto będzie Stwórcę osądzał, prawda?) - kazała Postać faraonowi egipskiemu Izraelitów z powrotem wypuścić. Wredny faraon nie zgodził się, rzecz jasna, więc spuściła Postać na Egipt słynne dziesięć plag. Przypuszczać należy, że gdyby faraon Izraelitów jednak wypuścił, plag i tak by nie uniknął, tak jak to było w przypadku pana Saddama i jego śmiercionośnej broni, której nie było. Ale bez dygresji. Plagi zostały wprowadzone w życie i Postaci niespecjalnie jakoś przeszkadzało, że cierpiał na tym cały egipski lud, a nie tylko faraon, który chociaż sumienia czystego na pewno nie miał, to jednak nic większego zarzucić mu nie było można. Takim oto sposobem wynalazła Postać odpowiedzialność zbiorową. I poznał Stwórca, że to było cholernie niedobre i stosuje to z niejakim powodzeniem oraz wielkim upodobaniem aż do dziś.
Free Celeb Pics
Z wczesnych swych doświadczeń z własnoręcznie stworzonymi inteligentnymi marionetkami Postać wiedziała, jak nieziemski ubaw dają imprezy na skalę globalnego potopu czy puszczania z dymem całych miast. Ale od początku Postać przeczuwała, że nie ma to jak walki gladiatorów. Kiedy też Postać Izraelitom pewną ziemię obiecała, nikt zrazu nie podejrzewał podstępu. Szybko okazało się jednak, że cała ta obietnica do luftu była, jak to zresztą zwykle bywa z boskimi obietnicami. Oto bowiem gdy Lud Wybrany przybył (ładnie powiedziane, prawda UnionJacku? ;-)) pod wskazaną współrzędną geograficzną, okazało się, że Ziemię Obiecaną zamieszkują już wredni Kanaanejczycy i inne ścierwa. Dlaczego właściwie Kanaanejczycy byli tacy wredni, tego już nie sprecyzowano, w każdym razie we wzmiankowanym miejscu sobie siedzieli i ani myśleli stamtąd tyłków wynosić. I na tym się właśnie przebiegły plan Postaci zasadzał. Izraelici ujrzawszy, jak się sprawy mają, postanowili wrednych Kanaanejczyków przemocą wyeksmitować.
Tak się pechowo złożyło, że Kanaanejczycy na porzucenie swych domostw jakoś nie mieli ochoty. Co więcej, mury sobie wybudowali ogromne (bezczelni!) i na Izraelitów się wypięli. Wkurzyło to Postać wielce, przesądzając los ufortyfikowanej mieściny, zwanej w niektórych kręgach Jerychem. Izraelici nie mieli szczęścia posiadać armat oblężniczych ani tym bardziej eskadr bombowców, ale mieli muzykantów, ze sztuki niewiarygodnego wręcz fałszowania w całej okolicy znanych. Tychże Postać postanowiła wykorzystać w celu usunięcia niewygodnej przeszkody, jaką stanowił murek obronny. W wiadomej wszystkim wtajemniczonym godzinie siedmiu muzykantów dobyło swych siedmiu saksofonów i zaczęło sobie dla relaksu biegać truchcikiem wokół Jerycha, dla zmyły wlokąc za sobą Arkę Przymierza, jak nazwano gustowną skrzyneczkę z podejrzaną zawartością. Po siedmiu okrążeniach, które zajęły naszym grajkom (jak należy się domyślać) siedem godzin, siedem minut, siedem sekund i siedemdziesiąt siedem setnych, rozpoczął się wielki koncert, którego nikt z obecnych wolałby raczej nie pamiętać. Postać w ostatniej chwili zrezygnowała z najważniejszego momentu przedstawienia, którym miał być występ Michała Wiśniewskiego, robiącego właściwy użytek ze swego nieprzeciętnego głosu w kulminacyjnym punkcie uroczego wieczoru - to byłoby apogeum okrucieństwa ze strony Wszechmogącego. Ale mury rozleciały się i tak.
Upadek fortyfikacji był dla Armii Czerwonej... tfu, dla Izraelitów oczywiście, sygnałem do tego, co Izraelici lubią najbardziej, czyli tak zwanej masakry. Wierzcie lub nie, ale znana z popularnych przekazów rzeź niewiniątek była niczym wobec imprezy zorganizowanej w Jerychu. Ponoć nawet jedna mucha nie wyszła z tego żywa. No ale nawet Postaci od czasu do czasu zdarzało się okazać okruszynę miłosierdzia (stąd od tej pory zwano go Bogiem Miłosiernym) i tym samym jedna obywatelka Jerycha żywot swój marny zachowała. Była ona kyrte... kurtyzez... no, wiecie - kurwą, i miała tyle szczęścia, że w decydującym momencie dupcię sprzedała tym co trzeba, a mianowicie izraelickim dywersantom, co tuż przed zaplanowaną masakrą wpadli do Jerycha z wizytą bynajmniej nie towarzyską, by wraże siły ocenić i obronne systemy przeanalizować. Spektakl taki, jako że w przypadku Jerycha udał się wspaniale, raczyła Postać powtórzyć jeszcze parę razy, tak że ostatecznie kamień na kamieniu nie pozostał w Kanaanie, o mieszkańcach jego rdzennych nie wspominając.
Na tym oczywiście cała komedia osnuta wokół postaci Postaci nie kończy się. To właściwie było tylko skromne preludium do całej masy innych śmiesznych rzeczy, mniej lub bardziej luźno z Postacią związanych. Można by je tutaj spisać ku pamięci, ale chyba nikt, włączając w to nieobliczalnego autora niniejszych wypocin, nie wykazałby dostatecznej cierpliwości do takiej pisaniny, a co dopiero żeby to później czytać... Dlatego to już jest koniec i możemy iść. Wiedzcie, że zagłębiając się w dalszą część CV naszej Postaci przedzieramy się poprzez kolejne tomy kiepskiej powieści z gatunku seksu i przemocy, które z tych dwóch powodów wkrótce niechybnie staną się osnową seriali dla niedorozwiniętej młodzieży, tak jak Herkules i inne tam wojownicze księżniczki. Naszym celem nie jest zaś przedwczesne zdradzanie scenariusza głupich seriali.
Dochodzimy zatem do tej nieuniknionej chwili, w której musimy sobie wspólnie zadać pytanie: po co ktoś stworzył te pierdoły, które właśnie przeczytaliście. Otóż jakiś czas temu powstało dzieło autorów wielu pod redakcją Ducha Św., o zgrabnym, acz niewiele mówiącym tytule "Biblia". Okazało się ono później największym w świecie bestsellerem, ale nie o tym chciałem. Nad tak zwanym prawdziwym znaczeniem tego dzieła łamali sobie głowy najtężsi filozofowie tego padołu, z mizernym skutkiem (szczególnie dla głów). W dodatku - filozofem nie każdy może być, delikatnie mówiąc. Zakładając, że pewne grono wtajemniczonych rozumie, o czym jest Biblia, można stwierdzić z beztroską, że ci wtajemniczeni z pewnością zechcą łaskawie wytłumaczyć wszystko nam, maluczkim. I tak też się dzieje.
Nietrudno się domyślić, że w takiej sytuacji łatwo mogłoby dość do nadużyć i innych przekrętów. I doszło. Kto czyta moje teksty, ten wie, że lubię sobie o tych nadużyciach rozprawiać. Nikt nie lubi być ofiarą nadużyć. Dlaczego więc tak pokornie pozwalamy interpretatorom Pisma narzucać sobie ich wolę?
Bóg według mnie jest. Nie sądzę, aby potrzeba było specjalnych dowodów na potwierdzenie tej tezy. Najwyraźniej wypiął się na nas albo wręcz zapomniał o naszym istnieniu, ale z pewnością jest. Niezależnie jednak od tego, co Bóg myśli o nas oraz co my myślimy o Bogu, głoszenie wyssanych z palca teorii na Jego temat jest nawet nie tyle niestosowne, co żałosne i z góry skazane na sromotną porażkę. Cieszyłbym się, gdyby to wreszcie dotarło do ludzi, którzy z godnym podziwu zaślepieniem teorii tych bronią.
13 sty 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz