16 lut 2010

SZCZĘŚCIE

SZCZĘŚCIE

gdzie je można znaleźć?

Wszyscy pragniemy szczęścia. Pojawia się, kiedy jakieś zdarzenie jest dla nas szczególnie pomyślne, albo kiedy uda nam się zrealizować marzenie, osiągnąć zamierzony cel, uzyskać owoce pracy. Zakochani znajdują szczęście we wzajemności, ciekawi w odkryciach, miłosierni w dobrych uczynkach, religijni w Bogu. A jest ono jak piękny zapach, najpierw ostry i świeży, potem w miarę przyzwyczajenia zanikający powoli. Tak i to uczucie jest najpierw szalone, i wydaje się wówczas, że sięgamy gwiazd, czujemy, że świat moglibyśmy podnieść do góry, i pocałować księżyc a potem, to co uczyniło nas takimi silnymi staje się coraz mniej ważne, coraz zwyklejsze, aż w końcu przestajemy to dostrzegać, nie mówiąc już o docenianiu.dreams meaning
Czytałam gdzieś, że najwięcej śmieją się małe dzieci. Myślę, że to właśnie dlatego, iż nie zdążyły jeszcze zapomnieć o szczęściu bardzo prostym, jakie daje obcowanie ze światem. One poznają i podziwiają wszystko. Pamiętam jak mój mały kuzyn, na rodzinnym spotkaniu zachwycił się dźwiękiem łyżeczki uderzającej w spodek od herbaty. Eksperymentował z nim bardzo długo, jak potrafią tylko brzdące. Ale i one, w miarę dorastania zaczynają gonić za coraz większym szczęściem. Posiadając jedną zabawkę, chcą mieć drugą – gdy dostają drugą, zaczynają marzyć o całej kolekcji.
Widuję coraz więcej reklam skierowanych do maluchów, albo odwołujących się do rodzicielskiej troski. Specjaliści od marketingu wiedzą doskonale, że zadowolenie potomka jest celem kochającego rodzica, że marudzące np. w supermarkecie dziecko ma na niego duży wpływ. A z kolei ono łatwo uwierzy w to, że dzięki serkowi konkretnej firmy będzie otoczone przez przyjaciół, beztroskie i pełne pomysłów na zabawy. Możliwość, że przez to nabierze ono materialistycznego stosunku do świata i będzie uważało, że szczęście można (a wręcz należy) kupić – ludzi od reklamy nie obchodzi.dream dictionary
Pewnie usprawiedliwialiby się tym, że zachowanie dziecka zależy przede wszystkim od wychowania, od wzorców dorosłych. A wydaje mi się, że jest coraz więcej takich dorosłych, dla których mieć (a dokładniej: mieć więcej niż sąsiad, kolega z pracy) jest bardzo, bardzo ważne.
Słyszy się o zakupoholiczkach – które dzięki nabyciu kolejnej pary butów zapominają o stresach. Większość ludzi solidarnie uznaje to za dziwny, chorobowy objaw. Paradoksalnie, ta sama większość nie może pohamować się, jeśli idzie o przedświąteczne zakupy. A czy atmosfera Bożego Narodzenia czy Wielkanocy zależy od objętości towaru w hipermarketowym koszyku? Czy może raczej od rodzinnej rozmowy, uczucia włożonego w pieczone ciasto, wspólnego ubierania choinki, albo od spaceru do lasu po bazie?dream dictionary
Często widuję szczęście na działce. Wygląda bardzo niepozornie i trzeba się przyjrzeć, aby je zobaczyć. Dużo łatwiej je dostrzec, kiedy leży się z nosem w trawie na granicy pomiędzy plamą słońca, a cieniem drzewa. Przypomina źdźbło. I to w zasadzie jest źdźbło, ale to akurat nie jest ważne. Ważne jest dla mnie to, co sobie w takim momencie myślę. Jak soczyście wygląda w słońcu.(W zasadzie gdyby się było koniem, albo przynajmniej osłem, ostatecznie kozą to wyglądałoby taak apetyczniee...). Jak przyjemnie, że tak to słońce grzeje... Co przypomina że właśnie są wakacje (albo, że niedługo będą wakacje, lub też, że tak niedawno były wakacje). Jak dobrze mieć czas, choćby chwilę, na to, by nie robić nic konkretnego tylko wpatrywać się w trawę, i czekać na zbłąkaną mrówkę, albo przewrócić się na plecy i zastanowić dokąd pędzą obłoki i co przypominają. I to jest moje leniwe szczęście.dream interpretations
Czasami, kiedy upiekę biszkopta i pałaszuję go z dżemem w towarzystwie przyjaciół, albo z rodziną, na chwilę wyłączam się z rozmowy, i obserwuję wszystkich z boku. Jak ciekawie jest słuchać historii innych... Jak dobrze mieć kogoś swojego, a jednocześnie go nie mieć bo przecież ten ktoś ma swoją wolność. To cenne. Jak dobrze, że wszyscy jesteśmy bezpieczni, w jasnym ciepłym pokoju.
I to jest moje szczęście, które przypomina szczęście tolkienowskiego hobbita.
Słyszę szczęście, kiedy w zimowy wieczór siedzę na kanapie. Opakowana wygodnie kocem, zagnieżdżona wśród zagłówków i poduszek czytam jakąś książkę, a przez ramię zagląda mi światło lampy, jakby i ono interesowało się opowieścią. Gdzieś w tle wije się muzyka, a szczęście szepcze szelestem przewracanych kartek.
I to jest moje szczęście kulturalne.
Szczęście jest przeciwieństwem nieszczęścia.
Co powie zdrowy o człowieku bez nogi? Że dotknęło go nieszczęście. A co powie o nim człowiek który nie ma ani jednej nogi? „Farciarzu, gdybym był na twoim miejscu, gdybym jedną noga miał, jaki byłbym szczęśliwy!” A jeszcze inny uważa się za nieszczęśliwego, bo z przejedzenia boli go brzuch. Tym przykładem ilustruję względność szczęścia.dream about Jego zależność od okoliczności i od nastawienia człowieka.
Optymizm i pogoda ducha są ważne. Doskonale ujęła to Eleanor H Porter w powieści dla dzieci pt. „Pollyanna”. Tytułowa bohaterka zamiast spodziewanej lalki dostaje w gwiazdkowej paczce parę kul, które przez pomyłkę nie trafiają do chromego dziecka. Jest z tego powodu smutna, do chwili w której ojciec uczy ją (jak się później okazuje bardzo pożytecznej) gry „w zadowolenie”. Polega ona na wynajdowaniu jasnych stron w każdej sytuacji. „Bądź więc zadowolona z tego, że kule nie są ci potrzebne” - zostaje pouczona Pollyanna. Od tej pory gra „w zadowolenie” przy każdej okazji.
o jest gra dla wszystkich. Każdy, jeśli zechce, może uświadomić sobie wiele dobrych rzeczy, jakie trwają w jego życiu. Kiedyś spróbowałam, i od tego czasu przypominam sobie o tym dość często. Że jestem. Że jestem zdrowa i młoda. Że mam rodzinę. Porządną rodzinę która mnie kocha. Że nie jestem nigdy długo głodna. Że mam dach nad głową. I to nie byle jaki. I mogę tak wymieniać szczęśliwe rzeczy bardzo długo. Realia, wspomnienia, moje dobre cechy, dobre cechy innych. Aż po drobne szczegóły, takie jak faktura dywanu, widok za oknem, fragment książki w pamięci. Aż po fakt, że moje myśli są tylko moje, i mogę nimi dysponować jak chcę, zachować lub ujawnić.
Wiele z tych rzeczy zmienia się prawie niezauważalnie, ale są takie, których brak odczułabym bardzo boleśnie. Są też takie, bez których mogłabym się obejść, ale skoro już ich zasmakowałam, przyzwyczaiłam się, przez jakiś czas czułabym niedosyt. Normalne, że człowiek zmuszony przesiąść się z „renówki” na „malucha” przez jakiś czas będzie się w nim gniótł, nawet jeśli swoją przygodę z motoryzacją właśnie od „malucha” zaczynał.
Continue Reading

13 sty 2010

Za co podziwiam Ojca Dyrektora

Za co podziwiam Ojca Dyrektora

Na wstępie wyjaśnienie dla tych, którzy po przeczytaniu tytułu pomyśleli, że oto jakiś nawiedzony wielbiciel Radyja i LPR będzie wygłaszał peany na cześć ideologii "prawdziwych Polaków-katolików". Nic z tego, ja nie z takich. Dlatego w tytule użyłem czasownika "podziwiać", a nie np. "szanować" czy "popierać". Z tezami głoszonymi przez o. Rydzyka i jego popleczników absolutnie się nie zgadzam. Teraz pewnie zapytacie, skąd zatem wziął się mój podziw. Już wyjaśniam.
Ojciec Dyrektor powinien, moim zdaniem, znaleźć się w podręcznikach. Nie, nie historii, Boże broń. W podręcznikach zarządzania i marketingu. W tych bowiem dziedzinach osiągnął prawdziwe mistrzostwo. W przyszłości menadżerowie mogliby studiować proces tworzenia i rozwoju multimedialnej korporacji Rydzyka jako przykład spektakularnego sukcesu w biznesie medialnym. Należy bowiem uświadomić sobie, że sukces Rydzyka jest największy właśnie w wymiarze gospodarczym. Udało mu się stworzyć stabilną ekonomicznie, przynoszącą ogromne zyski organizację. Od dawna ma radio i gazetę, a od kilku miesięcy także telewizję. Osiągnął to dzięki genialnemu wyczuciu rynku (przede wszystkim dostrzegł wolną niszę rynkową dla swoich produktów) oraz dzięki konsekwentnemu stosowaniu skutecznej strategii marketingowej, owocującej utrzymywaniem liczby klientów na nie zmniejszającym się poziomie (nawet ostatnio, w latach recesji). A to nie byle co.
Jak udało mu się tego dokonać? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy przeprowadzić analizę, którą za chwilę przeprowadzę. Przedtem jednak muszę wyjaśnić czym jest marketing. Terminem tym określa się "ogół działań związanych z dystrybucją dóbr lub usług od producenta do finalnego odbiorcy" (tyle mówi nudna definicja z podręcznika; w dużo prostszy sposób istotę marketingu wyraził G.S.P. Dibbler z Ankh-Morpork: "Kiedy sprzedajesz kiełbaski, nie czekasz na ludzi, którzy chcą zjeść kiełbaskę. Idziesz i wywołujesz w nich głód. I dodajesz musztardę"). Rydzyk rozumie to doskonale.
Elementami strategii marketingowej są: produkt, promocja, cena i dystrybucja. Omówię je teraz kolejno. Zacznę od pokazania, co tak naprawdę sprzedaje Ojciec Dyrektor.
Acura Wallpaper

Produkt. Każdy, kto choć raz słuchał Radyja, wie doskonale, że jest to taki polski odpowiednik Hollywoodu, taka toruńska fabryka snów. Rydzyk sprzedaje sny i mity, które podzielił na kilka grup. Do pierwszej z nich należą sny o chwale i potędze. Serce rośnie w słuchaczach, gdy z anteny płyną pochwały prawdziwie polsko-katolickich zalet, dzięki którym naród polski może stworzyć imperium mlekiem i miodem płynące. Do innej grupy zaliczyć można mit, jakoby "wyznawcy" Rydzyka byli ostatnimi obrońcami wiary w kraju, w którym nawet biskupi podpisali pakt z diabłem (czyli z UE). Daje to słuchaczom poczucie, że mają misję do spełnienia, że popierając Rydzyka najlepiej służą Kościołowi. W końcu mamy trzecią grupę mitów, mianowicie "wrogowie Polski": Niemcy chcą nas odciąć od morza! Żydzi nas wykupią! Geje będą uczyć dzieci w szkołach, jak uprawiać seks grupowy i jak przerywać ciążę! Strzeżmy się! Zamknijmy granice, zamknijmy się w domu i słuchajmy Radyja, a będziemy bezpieczni! AMEN.
Klienci Rydzyka, codziennie karmieni taką oszołomską propagandą, śnią kreowane przez niego sny. Nie chcą się przebudzić. Bo i po co? Czy im źle? Rydzyk mówi im, w co mają wierzyć i o czym marzyć, a także wskazuje nieprzyjaciół polskości, którzy te marzenia chcą zniszczyć. Ojciec Dyrektor myśli za nich, a gdyby się przebudzili, musieliby się sami wysilić. Więc śpią i śnią dalej nie swoje sny. Jak w matrixie, pardon, w ma-ryja-trixie.
- Ma-ryja-trix to świat, który Rydzyk nałożył na twoje uszy, by zataić przed tobą prawdę.
- Jaką prawdę?
- Taką, że Polska wcale nie tkwi w żydomasońskim szambie, że to jedynie mit, dzięki któremu Radyjo wyciąga od ciebie kasę.
Rydzyk boi się ewentualnych przebudzeń, gdyż oznaczają one uszczuplenie jego dochodów. W celu zminimalizowania ich liczby prowadzi więc nachalną kampanię reklamową. I tu dochodzimy do drugiego punktu naszej analizy.
Alfa Romeo Wallpaper

Promocja. Nie ma to jak reklama porównawcza - z takiego właśnie założenia wychodzi Rydzyk promując swoje towary. Tak więc "zwykły katolik" (czyli taki, który wprawdzie chodzi do kościoła i się modli, ale nie słucha jedynie słusznych treści na Radyju) jest be. Pewnikiem ma żydowskie korzenie i w ogóle jest masoński. "Prawdziwy katolik" (tzn. słuchający Rydzyka) jest lepszy. Dzięki ostrzeżeniom płynącym z anteny jest on bowiem czujny na żydowskie podstępy. Nie daje się również zwieść kosmopolitycznym hasłom tolerancji, za którymi kryje się oczywiście zgnilizna moralna i upadek wartości chrześcijańskich.
Pamiętajmy, że słuchaczami Rydzyka są ludzie głęboko wierzący i religijni. Wpajając im, że są najlepszymi katolikami z możliwych, Rydzyk wygrywa ich lojalność. Proste, skuteczne, genialne.

Cena. Ten element strategii rynkowej Ojca Dyrektora w pełni ukazuje nam jego klasę jako menadżera. Zastosował on bowiem arcyprzebiegły motyw, polegający na... nie określaniu ceny. Nie skorzystał nawet ze starej zasady "co łaska, nie mniej niż..." Decyzję, ile zapłacić, pozostawił swoim klientom. I gdzie tu jest hak? Ano, hak polega na tym, że na antenie Radyja wyczytuje się nazwiska "ofiarodawców". A być wyczytanym to największy zaszczyt (i szpan). Problem w tym, że dziennie Rydzyk dostaje setki (tysiące?) przekazów, więc wszystkich nazwisk wymienić nie może. Toteż klienci rozumują tak: "jeśli wyślę 50 PLN, to mam większe szanse na wyczytanie z anteny niż gdybym wysłał 30". Klienci sami sobie podnoszą poprzeczkę, na zasadzie swoistej niby-licytacji, którą prowadzą we własnych umysłach.

Dystrybucja. Głównym kanałem dytrybucji jest oczywiście radio. Dodatkowe to "Nasz Dziennik" oraz, ostatnio, TV "Trwam" (nazwa wiele znacząca - zachęca klientów, by wytrwale trwali w matrixie). Jednym słowem - multimedia. Warto też zauważyć, że Radyjo nadaje przez satelitę także do środowisk polonijnych, wśród których Rydzyk ma wielu zwolenników (a każdy z nich płaci 10 razy tyle co polski odbiorca).
Rydzyk ma jeszcze do dyspozycji inne medium. Nie chodzi tu o elektroniczne środki przekazu, lecz o ludzi, a konkretnie o popierających go proboszczów. Wiadomo, że proboszcz na parafii mocniejszy od mafii. Niechętna Rydzykowi hierarchia kościelna nie ma wpływu na to, co proboszcz powie na kazaniu - może np. wychwalać Rydzyka i nakłaniać parafian do słuchania Radyja. A najlepsze jest to, że ten kanał dystrybucji nie wiąże się dla Rydzyka z żadnymi kosztami.
Amg Wallpaper

Przedstawiona wyżej analiza wyraźnie pokazuje nieprzeciętny talent o. Rydzyka do robienia biznesu. Czy oznacza to, że służy on mamonie, nie Bogu? A kto go tam wie, to zresztą wykracza poza ramy tematyczne tego tekstu. Ważniejszy jest wniosek, że Rydzyk jest przedsiębiorcą, nie zaś potencjalnym polskim fuhrerem. Interesuje go bowiem tylko pewna część społeczeństwa, konkretnie ta, która może kupować jego towar (czyli tzw. target market). Większość narodu nigdy tego nie kupi, więc o eskalacji nacjonalizmu nie ma mowy. Zatem nie bójmy się Ojca Dyrektora. W pewnym sensie możemy go nawet podziwiać.

Na koniec jeszcze mała uwaga: ktokolwiek traktuje ten tekst całkiem poważnie, robi to na własną odpowiedzialność. Osobiście odradzam. Uważam jednak, że błędem byłoby również potraktowanie go całkiem niepoważnie. Prawda, tak jak to ma w zwyczaju, leży gdzieś pośrodku...
Continue Reading

ZAZDROŚĆ

O zgrozo!!!Jak ja niecierpie się w takich chwilach, a jednocześnie upajam się stanem, w którym znależć mi się przyszło. Początkowo mam ochotę zakląć siarczyście i spić się w trupa. Po chwili jednak dochodzi do mnie jedna z prawd - przecież ja nie potrafie tak pić (głupie hamulce tolerancji spożywanych napojów wyskokowych) i to jest jeden z czynników, który ratuje mnie od popełniania większych błędów życiowych. Z tego też względu nie żałuje sobie "mięsistych" zwrotów. Staram się jednak robić to w ukryciu, aby nikt nie posądził mnie o szaleństwo, a co za tym idzie, nie przymusił do długoterminowego pobytu w ośrodku "zdrowotno-wypoczynkowym". Tak zostaje sam na sam, ze swoją nienormalnością, próbując zapanować nad nią i przedstawić sobie inne alternatywy zachowań na takie okazje. Wyliczam więc w myślach wszelkie sposoby postępowania, które początkowo są dla mnie tylko abstrakcją, lecz z czasem stają się bardziej bliskie, przyjazne i prawdopodobne do przyjęcia. Mój mózg zaczyna sie powoli męczyć, wpada w znóżenie i zakłopotanie wywołane usilnym wmawianiem sobie naganności impulsywnego podejścia do świata i wydarzeń weń się rozgrywających. Z minuty na minutę okazuje gotowość do wejścia w swoją zawiłość i oddania się spazmom psychorozkoszy. Stan projekcji filmowej rozpoczęty...
Chevelle SS

Siedzę na drewnianym stołku, którego istota została dokładnie spenetrowana przez korniki. Wokół mnie wyświechtane ściany i unoszący się kurz. Sparciała podłoga zdaje się emanować nieprzyjemnym zapachem stęchlizny. Nie wiedzieć czemu, siedze spokojny, a fetor tu panujący w ogóle mi nie przeszkadza. Obok mojej osoby, na zbutwiałych deskach, siedzi kobieta, z którą łączy mnie silna więź. Nie jest to jednak twarz, której pięknem cieszę się niemalże na co dzień. Postać znajdująca się przy mnie odarta jest z tożsamości, w miejscu oczu, policzków, nosa, znajduje się odrażająca gęba wykrzywiona w lubieżnie obleśnym, drwiącym wyrazie. Nie patrze w jej kierunku, a jednak widzę z tym większą wyrazistością każdy jej ruch, drganie. Atmosfera przepełnia się nienawiścią, w mym krwioobiegu zaczyna krążyć nieodparta chęć wyrządzania krzywdy. Ręce same zaczynają się unosić, rzucając, na obłupane z tynku ściany, przerażający cień. Ja sam stopniowo wstaje ze swojego niewygodnego siedzenia. Zatrzymuje sie wyprostowany i trwam w bezruchu. Moja głowa lekko się porusza, jak gdyby w takt, nikomu nie słyszanej, muzyki. Wtem z dzikością rozdrażnionego zwierzęcia, rzucam się w kierunku ślęczącej przy stołku postaci. Energicznym ruchem chwytam ją za kłaki i brutalnie odchylam jej głowe do tyłu. Pluje w jej paskudne wargi flegmą, którą zbierałem siedząc. Zielono-brązowa maź o konsystencji kisielu spływa po jej paszczy. W następnej kolejności silnie popycham osobę bez twarzy pod ścianę. Impet z jakim wpada na chropowatą przeszkodę jest tak wielki, że słychać chrzęst łamanych kości. Ofiara bezwolnie osuwa się na podłogę. Dopadam, więc do niej i siadam na jej kształcie. Obnażam ją i chwile obserwuje. Nie widze jednak zmian na jej paskudnym pysku. Wciąż ta sama plugawa mina. Łapie za leżącą obok deskę, naszpikowaną gwoździami, i raz za razem uderzam w ścierwo leżące pode mną. Z chwilą ryło zamienia się w jednolitą, krwistą, mięsną mase. To mi jednak nie wystarcza. Staje nad trupem i zaczynam kopać gdzie popadnie. Następnie gołymi rękami zaczynam szarpać jej piersi, uda i brzuch. Rozrywam skóre i wdzieram się we wnętrzności.
Tapety Na Pulpit Komputera

Sprawiam wrażenie jakbym szukał czegoś w wielkim pośpiechu. Narządy wewnętrzne walają sie dookoła, a ja pogrążony jestem w pogoni za zgubą. Nagle zastygam. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Wyciągam ręce z worka, utkanego z ludzkiej skóry, i jedną z nich unosze do góry. Otwieram dłoń. Tkwi w nim jeden z organów. Zbliżam dłoń do swych ust lecz jakby rozmyślając się, wstaję i ciskam część mojej ofiary w kąt. Wycieram ręce o spodnie i spokojnie zasiadam na stołku, wyglądając jak ktoś kto czeka na powrót bliskiej mu osoby...
Continue Reading

Złota Polska Młodzież

Naprawdę nie wiem, o co chodzi. Wysłałem ten tekst już dawno. Ukazał się w AM #48, ale w wersji obciętej o jakieś 70%! Nie mam pojęcia, dlaczego (błąd w składaniu numeru?). Ponieważ jednak nie chcę wyjść na kogoś, kto wysyła niedokończone artykuły, a także nie mam zamiaru pozwolić, byście przegapili coś tak wspaniałego, wysyłam go ponownie. Oby tym razem zmieścił się w całości. Ta wersja, która poszła, była kompletnie bez sensu - to tak, jakby czytać książkę pozbawioną ponad połowy kartek. Dziękuję Wam, twórcy AM, że pomogliście mi wyjść na idiotę - jak ktoś najpierw przeczytał ten niedokończony tekst, a potem "Żeńskie szowinistycznie świnie", to pewnie ma mnie za kretyna. Nie mówię, że nie ma racji, ale bez przesady. Następnym razem niech ktoś sprawdzi wszystkie artykuły przed spakowaniem numeru, OK?

Jest to kontynuacja tekstu pt. "Złota polska młodzież" (gdybym tego nie napisał, to nigdy byście się nie domyślili). Część pierwsza podobała się Wam, co wnioskuję z dużej ilości maili odnośnie jej. To oznacza, że macie dobry gust. Mi też się podobała (to dla tych, którzy mówią, że mam zbyt niską samoocenę. Mylą się). Nie myślcie jednak, że kontynuuję ten temat tylko z powodu dużego odzewu. Po prostu życie w moim pięknym Żyrardowie dostarcza mi wiele argumentów za dalszym pisaniem o złotej polskiej młodzieży.

Są dobre kontynuacje, jak "Paragraf 22 bis" Hellera, Fallout 2 czy "Terminator 2". Są też żałosne, bazujące na wykorzystaniu sukcesu pierwowzoru. Mieliśmy więc cztery edycje rozwijającego programu "Bar", mieliśmy "Matrix: Rewolucje", anglojęzyczną wersję płyty Tatu (bez komentarza), a także 2376452 edycje reality-show pt. "Komisja Śledcza na tropie afery Rywingate" (to się nigdy nie skończy). A jaka jest druga część mojego tekstu? Zobaczycie. W każdym razie wstęp był do kitu (gdybym tego nie dodał, nie byłbym sobą). Aha: tekst jest mocno ironiczny, miejscami oparty na stereotypach. Pomyślcie o tym, zanim znowu wyślecie mi maila, że piszę poważnie takie rzeczy. Jeśli ktoś poczuje się urażony, to znaczy, że powinien poczuć się urażony.

W pierwszej części wyśmiałem chlanie, imprezowanie i kult Telefonu Komórkowego wśród młodzieży. Nie było to odkrywcze. To poniżej też nie będzie, ale moim zdaniem lektura tego tekstu jest lekka i przyjemna.

Zacznijmy od małej dygresji. Przeczytałem kiedyś, że karaluch może przeżyć bez głowy 9 dni. Na początku zdziwiło mnie to. Potem przypomniałem sobie o jeszcze większym cudzie natury: niektórzy ludzie mogą przeżyć bez mózgu całe życie.

Sensem życia polskiej młodzieży jest imprezowanie. Jak wygląda typowa impreza, na czym polega i co tam się robi, wszyscy wiecie. Wiecie też, że na pewno się nie tańczy. Ostatecznie można chlać, ale to już było dokładnie omówione. Lepiej robić co innego. Może przedstawię temat na przykładzie. Zostałem zaproszony na takową imprezę, więc z braku lepszego zajęcia poszedłem tam. Zapukałem i przekroczyłem próg. Myślałem w pierwszej chwili, że pomyliłem drzwi i trafiłem na ceremonię bicia rekordu Guinessa w ilości jednocześnie całujących się par. Chociaż "całowanie" to złe słowo. Bardziej obrazowe byłoby "penetrowanie wywalonym ozorem jamy ustnej partnera", ew. "wylizywanie migdałków". Zważywszy, że ci, którzy robili to z największym zaangażowaniem, poznali się 30 minut i 4 piwa temu, było to dla mnie wielce pouczające doświadczenie. Wszystko działo się przy akompaniamencie dziwnych dźwięków - z głośników dobiegała "muzyka" brzmiąca tak, jakby była w formacie .mid. Na tle tej "muzyki" dwie rosyjskie dziewczynki udające lesbijki wrzeszczały "Jasoszlasuma" czy coś takiego, a głosy miały takie, jakby najpierw nawdychały się helu, a następnie nagrały wokal przez Rejestrator dźwięku w Windows. To chyba nazywa się Tatu. Stanąłem w progu. Nikt mnie nie zauważył, bo wszyscy byli zajęci. Zrobiłem w tył zwrot i opuściłem ten przybytek rozkoszy. Niedługo mieszkania, w których odbywa się impreza, będzie można poznać po dystrybutorze kondomów przed drzwiami. <------ TO BYŁA ZŁOTA MYŚL.

Ale żeby na imprezie się lizać, to najpierw trzeba mieć z kim. Złota polska młodzież dobiera partnera według kilku ważnych kryteriów. Oto one: a)musi być ładny, b) musi być głupi, bo mądry nie chodzi z kimś tylko po to, by się z nim lizać. Jak poznać, czy ktoś jest ładny? To sprawa subiektywna. Generalnie zaobserwowałem, że największe powodzenie u płci brzydkiej mają blondynki z dużym biustem i małym mózgiem, natomiast atrakcyjny dla dziewczyn jest chłopak obdarzony przez naturę dużymi muskułami i małą, wyraźnie zbędną głową. Oprócz tego nieodzowny jest firmowy dres, ewentualnie szerokie gacie, w których nie da się zejść ze schodów nie zaplątując się przy tym w nogawki. Kiedy chłopak chce okazać dziewczynie swe głębokie uczucia, klepie ją w tyłek i używa magicznego zwrotu "Ale DUPA". Te dwa słowa stanowią dla płci pięknej duży komplement, co wnioskuję z zachowania niektórych przedstawicielek tejże płci. Otóż najczęściej dziewczę obdarowane tym stwierdzeniem śmieje się, a jego sympatia do pochlebcy wzrasta o kilka procent (co moim zdaniem przeczy zdrowemu rozsądkowi, ale ja zawsze byłem w mniejszości). Tak więc wyrażenie swojego zainteresowania tylną częścią ciała rozmówczyni jest pierwszym krokiem do randki, a w konsekwencji często wielkiej i długiej miłości, trwającej czasami aż tydzień (autentyczny przykład: raz znajomi chodzili ze sobą półtorej godziny)! Ten akapit zakończę filozoficzną refleksją mego nieocenionego kolegi, który raczył był stwierdzić: "Rozumiem, że niektórzy wolą dziewczyny ładne i głupie, a inni inteligentne i przeciętnej urody, ale po co na świecie są baby i brzydkie, i głupie?" Byłem porażony zawartą w tym zdaniu mądrością, a Wy?
Muscle Car wallpaper

Zostawiliśmy jedną ważną kwestię: jak zdobyć niezbędne do podobania się dziewczynom firmowe ciuchy? Zasadniczo jest to bardzo proste. Przedstawię może obrazową historyjkę. Otóż jeden z moich kolegów szedł sobie spokojnie, ale popełnił niewybaczalny błąd. Przecodził mianowicie tą samą stroną ulicy, co kilku przedstawicieli Brygady I.M.P.U.L.S. (Inteligentna Młodzież Polska, Uwielbiająca Lać Słabszych). Przedstawiciele tej nieformalnej organizacji charakteryzują się łysymi łbami (łysy łeb sprzyja dotlenieniu mózgu, co z kolei wpływa dodatnio na procesy myślowe, choć wokalista Big Cyc ma inne zdanie, czemu dał wyraz śpiewając "Załóż czapkę, skinie"), firmowymi dresami, wysokim IQ i tym, że atakują tylko wtedy, gdy mają przewagę liczebną co najmniej pięciu na jednego. Panowie w dresach zagadnęli kulturalnie mojego kolegę.
- Masz kasę, ch**u? - spytał uprzejmie najwyższy z nich.
- Nie mam - skłamał kolega. Wtedy jeden z jego rozmówców złożył mu całkiem sensowną ofertę, po prostu nie do odrzucenia.
- Wyskakuj z kasy albo wpier**l - zasugerował delikatnie. Kolega rozważył wszystkie "za" i "przeciw", a następnie wyjął z kieszeni 90 groszy polskich.
- Aha! A jednak miałeś kasę! - błysnął spostrzegawczością dresiarz.
- To tylko 90 gr!
- Cóż, kasa to kasa - zauważył filozoficznie nowy znajomy mojego kumpla.
- Dobra, macie kasę, mogę już iść? - mój kolega był niepoprawnym optymistą.
- Okłamałeś nas. Teraz dostaniesz po ryju - oznajmił radośnie dresiarz, a w jego zaropiałych oczętach pojawiły się kurwiki niczym u posłanki Beger.
- Przecież dostaliście kasę - powiedział kumpel. Widocznie pan w dresie poczuł się tym dotknięty, po zaraz potem mój kolega poczuł się walnięty.
- Ty, zobacz, jakie on ma oczojebne cichobiegi - popisał się dykcją i zasobem słów jeden z łysoli (uwielbiam zwroty typu "oczojebne cichobiegi". To najlepszy idiom na świecie. A może po angielsku to by było "eyefucking silentrunners"? ;)) Dresiarze przyjrzeli się butom kolegi.
- Wyskakuj z butów, zamieniamy się - poprosił grzecznie jeden z nich. Na szczęście drugi doszedł do wniosku, że owe buty nie są firmowe, co skutecznie zniechęciło panów w dresach do dalszej konwersacji. Na pożegnanie, w dowód wdzięczności za 90 gr, dali mojemu koledze jeszcze raz w buzię i zostawili samemu sobie. Ciekawe, po co im te pieniądze. Może zbierają na chore dzieci albo na encyklopedię PWN? Tak czy inaczej, w ten sposób można łatwo zdobyć firmowe ubranie, a także niezbędną każdemu komórkę. Prawda, że proste?

Oprócz rozrywek typowo intelektualnych, jak chlanie i siedzenie przed blokiem, młodzież zajmuje się również paleniem trawy, co fachowo nazywa się "jaraniem blantów". Człowiek, który pali ziele, charakteryzuje się tym, że nie uważa się za narkomana oraz tym, że jest głupi. Gdy zajara, ma w oczach te słynne kurwiki oraz rzuca teksty typu "Ty, zobacz jak mi się poliki wydymają" (autentyk). Uważa, że bakanie jest nieszkodliwe, nie uzależnia i że to nie narkotyk. Ewentualnie "miękki narkotyk", ale nie potrafi wyjaśnić, co to znaczy. W ramach propagowania zdrowego stylu życia palacze ozdabiają mury sentencjami typu "Palmy ziele, przyjaciele" albo "Palić liście jest zajebiście". Bez komentarza.

Często ta sam grupa pisze na ścianach "Ch.W.D.P". Istnieje wiele hipotez, co to znaczy. Pierwszą odrzucamy, bo jest wulgarna i wyraża negatywną opinię na temat policji, a jak powszechnie wiadomo wszyscy młodzi ludzie policję kochają. Według drugiej teorii skrót ów oznacza "Chwalmy Wszyscy Dobrych Policjantów". Inni są skłonni twierdzić, że chodzi o "Chipsy W Dużej Paczce". Kolejną alternatywą jest "Chciałbym Wreszcie Dobrze Pospać". Ciekawe, o co naprawdę chodzi? W każdym razie ci, którzy piszą na murach "Ch.W.D.P" mogą P.M.W.D (A zgadnijcie!)

"Ch.W.D.P" to część przesłania hip-hopu, ulubionej muzyki złotej polskiej młodzieży. Polskie teksty hip-hopowe mówią o imprezach, szarych blokach, bakaniu, Ch.W.D.P, ziomalach i o tym, że jest źle. Nie mówią natomiast, co zrobić, by nie było źle. Prawdopodobieństwo znalezienia dobrego tekstu H-H jest równe prawdopodobieństwu znalezienia w Polsce pieniędzy na załatanie dziury budżetowej. Przeciętny słuchacz tego gatunku muzycznego witając się z kimś mówi: "Hej elo joł spoko, men! Ale cool i full wypas, nie?"

A wracając do jednego z poprzednich tematów: złote polskie dziewczęta interesują się kosmetykami. Gdy zajrzysz takiej do plecaka, ujrzysz błyszczyk, szminkę, lakier do paznokci, dezodorant, krem do rąk, środek przeciwko pryszczom, szampon do włosów, krem do twarzy, suszarkę, depilator, zestaw grzebieni i katalog Avonu/Oriflame czy czegoś takiego (natomiast nigdy nie ma chusteczki higienicznej, kiedy chcesz ją pożyczyć). Co druga dziewczyna jest konsultantką Avonu, co prowadzi do sytuacji równie absurdalnej co "Paragraf 22", czyli takiej, gdzie wspomniane konsultantki sprzedają sobie kosmetyki nawzajem. Poza zamiłowaniem do upiększania własnego ciała, większość dziewcząt uwielbia narzekać na własny wygląd. Gdy są grube, to nie starają się schudnąć, tylko narzekają, że są grube. Najczęściej pożerając siódmego batona. Ostatnio koleżanka, mając pełne usta trzeciej tego dnia paczki chipsów, powiedziała do mnie "Jestem gruba i nie wiem, dlaczego". Ja też nie mam pojęcia.

Złota polska młodzież nie lubi czytać. Jak powiedział mój kolega (autentyk): "Ty jesteś chyba nienormalny. W naszym wieku powinieneś imprezować, bawić się, a nie zajmować czytaniem czy innymi pierdołami". Pewnie mi nie uwierzycie, ale naprawdę znam takiego debila.

Ale gafę strzeliłem! Przecież młodzież czyta! Ostatnio widziałem koleżankę z nowym numerem wielce pouczającego pisma "Bravo". Było tam wiele ciekawych rzeczy: artykuł "Jak poznać prawdziwego skejta", psychotest "Czy on Cię kocha" i niesamowity dział "Listy od czytelników". Na przykład pierwszy list: "Mam 15 lat i jeszcze jestem dziewicą. Czy to normalne?" Ja na miejscu redaktorów "Bravo" odpowiedziałbym: "W Twoim wieku dziewicą?! Chcesz zostać starą panną? Natychmiast znajdź sobie chłopa!" Drugi list brzmiał: "Chłopak mnie rzucił i jestem samotna. Co robić?" Doorshlaq odpowiada "Kup sobie chomika!" Niestety, redaktorzy odpowiadający tam na listy nie mają tak mądrego podejścia jak moje i robią tym idiotkom krzywdę, traktując je poważnie. Och, zapomniałbym - w tym piśmie jest również rubryka "Mój pierwszy raz", gdzie dziewczyny opisują, jak to poznały na wakacjach przystojnego (a jakże) chłopaka, który to raczył pozbawić je choroby zwanej dziewictwem i pod namiotem, na materacu posypanym płatkami róż odbył z nimi tak zwany stosunek płciowy. Czy to nie romantyczne?

Dobra, trzeba już kończyć na dzisiaj. Możemy już wszyscy wrócić do myślenia o dupie Maryni (według mojego kolegi ta Marynia musi być niezła, skoro wszyscy myślą o jej dupie). Czekajcie na część trzecią i napiszcie do mnie na temat tego tekstu, albo na jakikolwiek inny temat. I pamiętajcie: tekst jest mocno ironiczny, miejscami oparty na stereotypach. Pomyślcie o tym, zanim znowu wyślecie mi maila, że piszę poważnie takie rzeczy.

"Nigdy nie znajdziesz sobie przyjaciół, jeśli nie będziesz taki, jak wszyscy" - Myslovitz (nie do końca się z tym zgadzam, ale nieco w tym prawdy).
Continue Reading

O Rosji

W Rosji pierwszoklasistom rozdaje się książeczki, które opisują jak dobrym przywódcą i przyjacielem jest prezydent Władimir Putin. Mnie się to jedynie kojarzy z sytuacją z przed półwiecza, gdy uczono się na pamięć regułek o wielkim Stalinie i jego wspaniałych wyczynach politycznych, gospodarczych czy też militarnych.
  W dzisiejszej Rosji niemal podobnym uwielbieniem obdarza się Putina, który już podbił serca nacjonalistów oraz domorosłych patriotów - ludzi marzących za wielką Rosją jaką stworzył dziadek Lenin, a jego wizję kultywował towarzysz Stalin. I właśnie dla tych osób alternatywą w demokratycznej Rosji jest Władimir Putin. Nie liczą się już komuniści, ani tym bardziej liberalni demokraci, bo w sondażach miażdżę te partie ugrupowania oraz ludzie popierający prezydenta. Prokremlowska młodzieżówka organizuje wielkie wiece w Moskwie śpiewając pieśni wychwalające prezydenta, a jego samego traktują jak Boga. Ich nacjonalizm jest podobny do tego, jakim cechowali się pięćdziesiąt lat temu młodzi ludzie z "hitler jugen". Nie interesują ich prawa człowieka, a wielka Rosja, która zapewnia obywatelom bezpieczeństwo oraz pracę. Odnawia się kult jednostki, jakże dobrze nam znany z czasów socjalizmu, gdzie Lenina, Stalina czy też Breżniewa czczono jak Boga i wierzono w ich boską moc.
  Jak daleko doszedł już terror Putina widać po rosyjskich mediach czy kulturze, gdzie ludzie źle mówiący o prezydencie są szykanowani czy nawet grozi się im śmiercią. Opozycyjne telewizje lub gazety bankrutują lub są zamykane. "Nowyja gazeta" została oskarżona o zniesławienie i musi zapłacić 2 miliony dolarów, których nie ma. Czołowi dziennikarze sprzeciwiający się dyktaturze Putina zostają zwalniani z pracy lub zastraszani, a marionetkowi redaktorzy dostają najwyższe nagrody. Pisarze, którzy w zły sposób wypowiadają się o prezydencie, mają problemy z drukowaniem swoich książek, a ich dzieła są besztane w prokremlowskich gazetach. Mało tego, często dochodzi do pobić, zastraszeń, a nawet zamyka się w więzieniach opozycyjnych artystów.
  Jednak największy terror prezydent Rosji sieje nie u siebie w kraju, a zbuntowanej Czeczeni, gdzie dochodzi do nagminnych aktów łamania praw człowieka. A cała zachodnia opinia publiczna milczy na ten temat udając, że nic nie widzi. Prezydent Ameryki Bush dogadał się z Putinem, że jeżeli ten drugi zgodzi się na inwazję w Iraku, to amerykanie przymknął oko na poczynania Rosjan w Czeczeni. Natomiast inne kraje nie chcą narażać się rządowi rosyjskiemu, gdyż widzą tam dobre pole do inwestycji. Szkoda tylko, że tracą na tym wszystkim najbiedniejsi - cywilna ludność, której podczas wojny w Czeczeni zginęło ponad 80 tysięcy. 

 
  Wcześniej w ZSRR mieliśmy KGB, którego dziadkiem był Polak Feliks Dierżyński, a dziś w Rosji mamy Federalne Służby Bezpieczeństwa. FSB jest podejrzane o podłożenie bomby w jednym z rosyjskich budynków, w którym zginęło ponad 80 osób, a prezydent Putin oskarżył czeczeńskich terrorystów. Dzięki temu wydarzeniu Putin stał się pierwszym obrońcą Rosji i wygrał wybory prezydenckie, gdyż obiecał wolność oraz bezpieczeństwo.
Znane jest nam wszystkim słynne uwolnienie kilkuset cywilów z moskiewskiego teatru, gdzie przetrzymywali ich czeczeńscy terroryści. Po tym wydarzeniu widać jak mało zależy Putinowi na dobru swojego narodu oraz na samych ludziach, gdyż jak się wszystko skończyło wiemy przecież wszyscy. W podobny sposób traktował ludzi Stalin, który powtarzał, że jeśli jest człowiek to istnieje również problem, a jak nie ma człowieka to ginie wraz z nim ów problem.

  Stalin również mówił, że nie jest ważne kto głosuje, a kto liczy głosy. Chociaż w Rosji Putin bez problemu wygrał wyścig do prezydenckiego fotelu nawet bez podrabiania wyborów, bo Rosjanom żal się robi, gdy wspominają stare czasy, a ludzie młodzi myślą, że będą mieli raj na ziemi, kiedy Władimir wprowadzi ustrój totalitarny w swoim kraju. A naprawdę może do tego dojść, gdyż w rosyjskiej dumie partia "Nowa Rosja" wraz z koalicjantami ma wielką przewagę nad opozycją i w każdej chwili mogą wprowadzić stosowne zmiany do konstytucji. A jak wiadomo Putin już wybrał nowego premiera Michaiła Fradkowa, który będzie zwykłą marionetką w rękach prezydenta i jego głównym zadaniem będzie forsowanie na siłę ustaw takich, jakie będzie chciał Władimir.
  A nawet, gdy Putin nie będzie chciał zmieniać konstytucji w taki sposób żeby mógł rządzić przez najbliższe lata, to wysunie na swoje stanowisko kolejnego byłego członka KGB. I tak przez kilkanaście lat w Rosji będzie rządzić dynastia kolesi z KGB, aż sami Rosjanie - podobnie jak 20 lat temu - nie wprowadzą nowej "pierestrojki". Jednak wtedy może już być za późno, a Rosja może być realnym i wielkim zagrożeniem dla wszystkich.

  Sami Rosjanie nie są przyzwyczajeni do demokracji, gdyż od zawsze byli rządzeni silną ręką przez swoich carów, a później I sekretarzy partii. A dziś podobnym stylem rządzenia chce cechować się Putin, który według wielu ma szansę po raz kolejny zrobić z Rosji wielkie mocarstwo. I niestety następstwem takiego rządzenia może stać się przeistoczenie naszego wschodniego sąsiada w państwo totalitarne, gdzie władze będzie trzymała w rękach jedna osoba. Dlatego sądzę, że Putin może pokusić się na bycie kolejnym, dożywotnim "carem" Rosji i niestety nie wyjdzie to na dobre nikomu, a szczególnie Rosjanom.
  Pozostaje nam tylko wierzyć, że Rosjanie w końcu pójdą po rozum do głowy i wysłuchają swoich artystów oraz intelektualistów, a nie będą dążyć do mocarskiej Rosji. Bo skończyć się to może źle dla wszystkich, więc mam nadzieję, że ktoś usłyszy bunt poety, a nie zwykłego, szarego warchoła i byłego funkcjonariusza KGB.
Continue Reading

Życie i twórczość Pana Boga

Na temat bohatera tytułowego (a zarazem głównego) tego arta wiadomo właściwie niewiele. Stanowi to zresztą niezgorszy paradoks, gdyż postać ta jest podobno bardzo dobrze znana na całym świecie, pod każdą szerokością geograficzną, w każdym kręgu kulturowym i każdej kategorii wiekowej. Najstarsi jednak ludzie nie pamiętają, kiedy się On narodził, zaś wszelkie dostępne dokumenty sprytnie przemilczają tę śliską sprawę. Przyjmijmy zatem, że Postać ta istniała od zawsze.

Równie dyskusyjna jest kwestia pochodzenia Postaci, jednak tutaj przynajmniej nasuwają się pewne sugestie. Otóż mamy podstawy, by uważać Go za obywatela izraelskiego, gdyż ten właśnie naród był przezeń na przestrzeni wieków wyraźnie faworyzowany. Przy tym nie udało się dotąd ustalić żadnych logicznych podstaw owego faworyzowania, gdyż nie wydaje się, aby wymieniony naród był w jakiś szczególny sposób mądry (no, może za wyjątkiem niejakiego Salomona), silny (Samson?), piękny czy też obdarzony jakimikolwiek innymi nadzwyczajnymi zaletami, które uzasadniałyby jego wyniesienie na piedestał narodów. Widać tu jak na dłoni, że ludzie obarczający Żydów winą za całe zło świata nie są, niestety, pozbawieni wszelkiej racji. Fundamenty bowiem pod istnienie całego zła świata stworzyła właśnie Postać, przy okazji stwarzania tegoż świata.

Postać ukrywała się przez te wszystkie wieki pod całą listą fikcyjnych nazwisk, z których w naszych stronach nie przyjęło się akurat żadne. Gdy zachodzi bezwzględna potrzeba skorzystania z jakiegokolwiek miana, a dzieje się to rzadko, mówi się o Nim: Jahwe. Wyraz ten przeważającej części radosnej tłuszczy, bliskowschodnich języków nie kumającej, nie mówi zbyt wiele. Dlatego równie dobrze mógłby się dla nas zwać, dla przykładu, Kurczakgumowy.

Podsumowując krótko (i powtarzając się) stwierdzamy, że Postać jako persona stanowi dla nas nierozwikłaną zagadkę. Jednakże czyny Postaci, czyny haniebne, odrażające i stanowczo nieludzkie, te akurat znane są dość powszechnie. I nie omieszkam wykorzystać tej sposobności do swoich celów.
Puppy Names
Pierwszym dziełem Postaci było oczywiście stworzenie nieba i ziemi. To dość ciekawy fakt, gdyż o ile stworzenie ziemi wydawało się raczej konieczne, to niebo, jak wiemy dzięki naukowcom, istnieje samo przez się. Chyba, że za biblijne niebo (nie mylić z niebem, do którego dostają się dobre duszyczki po śmierci swego cielesnego opakowania) uznać atmosferę. Następnie stała się światłość. Drugiego dnia wielkiego swego dzieła stworzenia Postać stworzyła wodę. Bardzo słusznie, nie powiem. Woda jest dość przydatna do życia. Dzień trzeci został zmarnowany na tworzenie suchego lądu, gdyż poprzedniego dnia Postać zbytnio rozpędziła się ze stwarzaniem wody i zalała sobie całą stworzoną wcześniej ziemię. Czwarty dzień również nie należał do zbyt owocnych - jedynym efektem były gwiazdy i inne ciała niebieskie (niepotrzebne, gdyż światło, jako się rzekło, zostało stworzone już pierwszego dnia).

Co nie za bardzo wychodziło w pierwszych czterech dniach, zrekompensowała sobie Postać dnia piątego. Wtedy to powstały zwierzątka rozmaite. Było ich cholernie dużo, więc trzeba Postaci przyznać, że odwaliła kawał solidnej roboty. Ostatnie zwierzątko miało być najbardziej ze wszystkich skomplikowane, dlatego też wykonanie go pozostawiła sobie Postać na później (czyli na szósty z kolei dzień). Dnia siódmego, jak wiadomo, Postać odpoczywała. Nie wiedziałem, że istoty boskie mogą się czymkolwiek zmęczyć, ale widać mogą.

Sześć dni pracy nad stworzeniem świata. Warto by to symbolicznie odnotować w Księdze Guinessa, ale czy świat, który powstał tak szybko mógłby być doskonały? Wątpliwe. Mogła się Postać bardziej wysilić... Co to dla niej marne sześć dni wobec wieczności? W dodatku żeby było śmieszniej, nic nie wskazuje na to, by Postać w jakikolwiek sposób wcześniej planowała stworzenie świata. Gdyby Postać była istotą doskonałą, wtedy ta spontaniczność byłaby w pełni zrozumiała; ale Postać nie była doskonała, co potwierdził choćby bałagan przy dziele stwarzania, albo wspomniany już odpoczynek dnia siódmego. Tak więc od Istoty Prawie Doskonałej (ale jednak nie do końca doskonałej) wymagalibyśmy jakiegoś planu działania, zanim istota owa wzięła się za tak odpowiedzialne zadanie, jak świata stwarzanie. A tu figa.

Mniejsza zresztą o detale. Świat nawet się udał i jakoś tam sobie funkcjonował bez większych zgrzytów - jak na twór sześciu dni, całkiem nieźle. Głównym (jak się domyślamy) celem Postaci było stworzenie istoty posiadającej wolną wolę - człowieka. I tak też się stało. Człowiek zamieszkał sobie w Raju i wszystko byłoby cool, gdyby kurna nie jedna mała pułapka, którą w ramach eksperymentu Postać zostawiła gdzieś na środku Edenu. Było to znane nam doskonale Drzewko Z Zakazanymi Owocami. Wiemy, że gdyby człowiek zszamał przypadkiem Zakazany Owoc, nauczyłby się rozróżniać dobro od zła. Tu źdródła są sprzeczne - jedne mówią bowiem, że zło wcześniej nie istniało i narodziło się dopiero za sprawką Ewki z Edenu, która pierwsza zapałała pragnieniem skosumowania Zakazanego Owocu; inne źródła utrzymują (i do tej wersji bym się przychylał), że zło istniało od chwili stworzenia świata i Drzewko było jedynie bramą, którą należało otworzyć, by fakt istnienia zła odkryć. Tak czy inaczej, po naruszeniu zakazu przez Ewkę Stwórca przekonał się, że zgodnie z Jego wolą człowiek był nieposłuszny Jego woli ;-).

Pierwszym naprawdę spektakularnym wyczynem Stwórcy było zatopienie całej ziemi. Wprawę niejaką miał, wszak raz to już był uczynił (patrz: Dzień #2). Rzecz jasna, tym razem miał ku temu znacznie bardziej istotne powody, aniżeli zwykła ciekawość. Otóż rodzaj ludzki, po wygnaniu Ewki i Adama z Raju dość znacznie się namnożył i co gorsza po pierwotnej rodzicielce niepokorność wielką odziedziczył. Innymi słowy ludzie mieli w nosie, co Stwórca od nich chce i pragnęli sobie żyć po swojemu. Tedy postanowił Stwórca ludzi zatopić. Powiedzmy to sobie szczerze, poszedł na łatwiznę. Dysponując tak ogromną mocą (taką prawdziwą, a nie dziecinadą made by George Lucas, tą od mieczy świetlnych), jakiej by się po Wielkim Stwórcy można spodziewać, należałoby raczej spróbować przemówić niepokornym śmiertelnikom do rozumu. Ale Postać poszła po najmniejszej linii oporu i uznała, że najlepiej będzie zacząć całą zabawę od zera. Liczyła widać na to, że ocalona garstka ludzi, która wcześniej zapobiegawczo skleciła sobie jajcarską łajbę o nazwie Arka Noego, od tej pory płodzić będzie wyłącznie ludzi posłusznych rozkazom.

Gdy spod wód wielkiego potopu wysunęło się wreszcie parę kawałków suchego gruntu, obiecała Postać niedobitkom ludzkości, że więcej takich kataklizmów nie będzie. Nie skłamała, tylko nie powiedziała całej prawdy: kataklizmy na różne skale zdarzają się ciągle, a przyczyna ich pozostaje dla nas zagadką; trudno przypuszczać, żeby Postać chciała nam w ten sposób przypomnieć o swoim destrukcyjnym potencjale, gdyż głupie trzęsienie ziemi czy wojna światowa jakoś nie bardzo czynią nas bardziej posłusznymi woli Postaci.

Jak można się było spodziewać, nadzieje Postaci na wyhodowanie gatunku wypełniającego z radością Jego wolę były płonne. Pewnego pięknego dnia ludzie postanowili wybudować sobie wieżyczkę. Nie byle jaką, miała ta wieża sięgać samego nieba. I przeraziła się Postać, bo oto malutki i śmiertelny człowieczek wydał się Mu nagle potężny. Tak potężny, że Postać czuła się zagrożona na swym tronie niebieskim; podjęła wówczas decyzję, że wieżę należy rozwalić. Wiadomo, żadnej konkurencji być nie może - tylko jeden może pociągać za sznurki! Miała postać nawet pewien perfidny plan, który zawieść nijak nie mógł. Postać pokręciła ludziom języki i w ten szczwany sposób budowę dalszą udaremniła. A przy okazji człowieka jako równego sobie przeciwnika pokonała. Nie byle jaka to była walka - bóg kontra człowiek. Chwała zwycięzcy! To detal, że przeciwnicy Jego nie mieli szans.

Niejeden jeszcze raz Postaci puściły nerwy, niedoskonałość Jego przypieczętowując; były sobie miasteczka Sodoma i Gomora, których mieszkańcy pobożnym żywotem bynajmniej się nie trudzili. Krzyżowało to plany Postaci wielce i było Mu wrzodem na boskim tyłku. Znów poniechał najmniejszej nawet próby nawrócenia grzeszników i zrobił nad miastami trochę fajerwerków. Znalazł się w mieście rodzynek w postaci niejakiego Lota (później założył on słynne linie lotnicze, ale to już inna bajka), którego postanowiła Postać ocalić z eksterminacji. Ale że mozolna czynność krzesania ognia pod Sodomę zdrowo adrenalinę Postaci podniosła, to żonę Lota w słup soli zamieniła Postać dlatego tylko, że tamta chciała popatrzeć, jak się miasto fajczy.

Postać znana była od dawna z tego, że sługom swym nakazywała wierzyć w siebie. Sama jednak wierzyć człowiekowi się nie kwapiła i bez przerwy wymyślała dla niego najróżniejsze testy, jeden okrutniejszy od drugiego. Nic w tym wprawdzie nie ma dziwnego, że Postać człowiekowi nie ufała, skoro ten ostatni okazał się stworzeniem nad wyraz wiarołomnym i krnąbrnym. Ale żeby kazać ojcu zamordować jedynego syna, jak to się w przypadku niejakiego Abrahama wydarzyło, to już przegięcie - delikatnie mówiąc. I gdzie tu, kurna, wartości rodzinne? To nieistotne, że Postać od początku planowała niedoszłego dzieciobójcę w chwili decydującej powstrzymać; Abraham miał zamiar krwawą boską wolę wypełnić, a to już ze strony naszej Postaci ohydztwo. Normalnie.

Nieskładność działania, nieobliczalność, zapalczywość, nieufność, okrucieństwo - to wszystko jeszcze drobiazg. Postać postanowiła dnia jednego pięknego popastwić się trochę nad swym Narodem Wybranym. Najpierw jednak zapędziła tenże do Egiptu, coby tubylcom w jasyr ich wydać. Oczywiście nie bez powodu Naród Wybrany do Egiptu wojażował - Postać szukała pretekstu, żeby i Egipcjanom trochę dosolić. Nic z tego nie wychodziło, więc koniec końców wybrany został pretekst dość absurdalny (no ale kto będzie Stwórcę osądzał, prawda?) - kazała Postać faraonowi egipskiemu Izraelitów z powrotem wypuścić. Wredny faraon nie zgodził się, rzecz jasna, więc spuściła Postać na Egipt słynne dziesięć plag. Przypuszczać należy, że gdyby faraon Izraelitów jednak wypuścił, plag i tak by nie uniknął, tak jak to było w przypadku pana Saddama i jego śmiercionośnej broni, której nie było. Ale bez dygresji. Plagi zostały wprowadzone w życie i Postaci niespecjalnie jakoś przeszkadzało, że cierpiał na tym cały egipski lud, a nie tylko faraon, który chociaż sumienia czystego na pewno nie miał, to jednak nic większego zarzucić mu nie było można. Takim oto sposobem wynalazła Postać odpowiedzialność zbiorową. I poznał Stwórca, że to było cholernie niedobre i stosuje to z niejakim powodzeniem oraz wielkim upodobaniem aż do dziś.
Free Celeb Pics
Z wczesnych swych doświadczeń z własnoręcznie stworzonymi inteligentnymi marionetkami Postać wiedziała, jak nieziemski ubaw dają imprezy na skalę globalnego potopu czy puszczania z dymem całych miast. Ale od początku Postać przeczuwała, że nie ma to jak walki gladiatorów. Kiedy też Postać Izraelitom pewną ziemię obiecała, nikt zrazu nie podejrzewał podstępu. Szybko okazało się jednak, że cała ta obietnica do luftu była, jak to zresztą zwykle bywa z boskimi obietnicami. Oto bowiem gdy Lud Wybrany przybył (ładnie powiedziane, prawda UnionJacku? ;-)) pod wskazaną współrzędną geograficzną, okazało się, że Ziemię Obiecaną zamieszkują już wredni Kanaanejczycy i inne ścierwa. Dlaczego właściwie Kanaanejczycy byli tacy wredni, tego już nie sprecyzowano, w każdym razie we wzmiankowanym miejscu sobie siedzieli i ani myśleli stamtąd tyłków wynosić. I na tym się właśnie przebiegły plan Postaci zasadzał. Izraelici ujrzawszy, jak się sprawy mają, postanowili wrednych Kanaanejczyków przemocą wyeksmitować.

Tak się pechowo złożyło, że Kanaanejczycy na porzucenie swych domostw jakoś nie mieli ochoty. Co więcej, mury sobie wybudowali ogromne (bezczelni!) i na Izraelitów się wypięli. Wkurzyło to Postać wielce, przesądzając los ufortyfikowanej mieściny, zwanej w niektórych kręgach Jerychem. Izraelici nie mieli szczęścia posiadać armat oblężniczych ani tym bardziej eskadr bombowców, ale mieli muzykantów, ze sztuki niewiarygodnego wręcz fałszowania w całej okolicy znanych. Tychże Postać postanowiła wykorzystać w celu usunięcia niewygodnej przeszkody, jaką stanowił murek obronny. W wiadomej wszystkim wtajemniczonym godzinie siedmiu muzykantów dobyło swych siedmiu saksofonów i zaczęło sobie dla relaksu biegać truchcikiem wokół Jerycha, dla zmyły wlokąc za sobą Arkę Przymierza, jak nazwano gustowną skrzyneczkę z podejrzaną zawartością. Po siedmiu okrążeniach, które zajęły naszym grajkom (jak należy się domyślać) siedem godzin, siedem minut, siedem sekund i siedemdziesiąt siedem setnych, rozpoczął się wielki koncert, którego nikt z obecnych wolałby raczej nie pamiętać. Postać w ostatniej chwili zrezygnowała z najważniejszego momentu przedstawienia, którym miał być występ Michała Wiśniewskiego, robiącego właściwy użytek ze swego nieprzeciętnego głosu w kulminacyjnym punkcie uroczego wieczoru - to byłoby apogeum okrucieństwa ze strony Wszechmogącego. Ale mury rozleciały się i tak.

Upadek fortyfikacji był dla Armii Czerwonej... tfu, dla Izraelitów oczywiście, sygnałem do tego, co Izraelici lubią najbardziej, czyli tak zwanej masakry. Wierzcie lub nie, ale znana z popularnych przekazów rzeź niewiniątek była niczym wobec imprezy zorganizowanej w Jerychu. Ponoć nawet jedna mucha nie wyszła z tego żywa. No ale nawet Postaci od czasu do czasu zdarzało się okazać okruszynę miłosierdzia (stąd od tej pory zwano go Bogiem Miłosiernym) i tym samym jedna obywatelka Jerycha żywot swój marny zachowała. Była ona kyrte... kurtyzez... no, wiecie - kurwą, i miała tyle szczęścia, że w decydującym momencie dupcię sprzedała tym co trzeba, a mianowicie izraelickim dywersantom, co tuż przed zaplanowaną masakrą wpadli do Jerycha z wizytą bynajmniej nie towarzyską, by wraże siły ocenić i obronne systemy przeanalizować. Spektakl taki, jako że w przypadku Jerycha udał się wspaniale, raczyła Postać powtórzyć jeszcze parę razy, tak że ostatecznie kamień na kamieniu nie pozostał w Kanaanie, o mieszkańcach jego rdzennych nie wspominając.

Na tym oczywiście cała komedia osnuta wokół postaci Postaci nie kończy się. To właściwie było tylko skromne preludium do całej masy innych śmiesznych rzeczy, mniej lub bardziej luźno z Postacią związanych. Można by je tutaj spisać ku pamięci, ale chyba nikt, włączając w to nieobliczalnego autora niniejszych wypocin, nie wykazałby dostatecznej cierpliwości do takiej pisaniny, a co dopiero żeby to później czytać... Dlatego to już jest koniec i możemy iść. Wiedzcie, że zagłębiając się w dalszą część CV naszej Postaci przedzieramy się poprzez kolejne tomy kiepskiej powieści z gatunku seksu i przemocy, które z tych dwóch powodów wkrótce niechybnie staną się osnową seriali dla niedorozwiniętej młodzieży, tak jak Herkules i inne tam wojownicze księżniczki. Naszym celem nie jest zaś przedwczesne zdradzanie scenariusza głupich seriali.

Dochodzimy zatem do tej nieuniknionej chwili, w której musimy sobie wspólnie zadać pytanie: po co ktoś stworzył te pierdoły, które właśnie przeczytaliście. Otóż jakiś czas temu powstało dzieło autorów wielu pod redakcją Ducha Św., o zgrabnym, acz niewiele mówiącym tytule "Biblia". Okazało się ono później największym w świecie bestsellerem, ale nie o tym chciałem. Nad tak zwanym prawdziwym znaczeniem tego dzieła łamali sobie głowy najtężsi filozofowie tego padołu, z mizernym skutkiem (szczególnie dla głów). W dodatku - filozofem nie każdy może być, delikatnie mówiąc. Zakładając, że pewne grono wtajemniczonych rozumie, o czym jest Biblia, można stwierdzić z beztroską, że ci wtajemniczeni z pewnością zechcą łaskawie wytłumaczyć wszystko nam, maluczkim. I tak też się dzieje.

Nietrudno się domyślić, że w takiej sytuacji łatwo mogłoby dość do nadużyć i innych przekrętów. I doszło. Kto czyta moje teksty, ten wie, że lubię sobie o tych nadużyciach rozprawiać. Nikt nie lubi być ofiarą nadużyć. Dlaczego więc tak pokornie pozwalamy interpretatorom Pisma narzucać sobie ich wolę?

Bóg według mnie jest. Nie sądzę, aby potrzeba było specjalnych dowodów na potwierdzenie tej tezy. Najwyraźniej wypiął się na nas albo wręcz zapomniał o naszym istnieniu, ale z pewnością jest. Niezależnie jednak od tego, co Bóg myśli o nas oraz co my myślimy o Bogu, głoszenie wyssanych z palca teorii na Jego temat jest nawet nie tyle niestosowne, co żałosne i z góry skazane na sromotną porażkę. Cieszyłbym się, gdyby to wreszcie dotarło do ludzi, którzy z godnym podziwu zaślepieniem teorii tych bronią.
Continue Reading

Życie nie jest piękne

Życie nie jest piękne

Ten art jest całkowitym zaprzeczeniem arta Khamul'a i jest przeznaczony dla wszystkich tych, którzy chcą sobie popsuć humor.
Jest on po prostu lustrzanym odbiciem wyżej wspomnianej pracy. Wkońcu AM czytają również pesymiści.
Nie jestem pewien, czy przeczytanie mego dzieła wpływa jakoś na psychę, ale jeżeli już, to raczej negatywnie. Polecam jednocześnie czytać dzieło Khamul'a i porównywać je do moich zapisków.
I jak? Przyjemny dzisiaj dzień cię spotkał? Dobra ocena? Nowa część do kompa? Świete nowe ciuchy? Poznałeś nowe kroki do tańca? Pięknie! Kochanowski już zaczyna pisać rozweselające fraszki po usłyszeniu tych nowin a Dante umieści cię w swej powieści jako postać spotkaną w niebie.
Pisząc to, nie zmienie pewnie niczyich opini, ale może chociaż spróbuję...
# czytasz to, więc bez wątpienia umiesz obsłużyć komputer. Ale w czy jesteś zadowolony ze swojej wiedzy w tej dziedzinie? Programujesz? Tworzysz muzykę?
# być może 20 złotych jakie wydajesz na CDA to twoje ostatnie pieniądze albo chodziisz raz na miesiąc do kafejki internetowej
# musisz godzić swoje obowiązki tak by móc znaleźć chwilę na rozrywkę nie wypadając przy tym "z obiegu"
# jesteś kobietą/facetem - twoja płeć kształtuje cię takim jakim jesteś i tworzy ograniczenia
# potrafisz czytać i pisać. Aż strach pomyśleć co by było, gdybyś tej zdolności nie posiadał!

Pewnie nie trafiłem w większości punktów, ale w pare, moze. Nie mnie to oceniać. Powiem ci teraz, kto cię otacza i kim możesz się stać.
# jak to łatwo wylądować teraz na ulicy i stać się wyszydzanym przez wszystkich żebrakiem, który żyje jedynie z tego, co uda mu się wyżebrać
# czy mało rodzien utrzymuje się miesięcznie z 500 zł? Łatwo jest powiększyć te grono
# masz pewnie szczęście, że nikt nie zmusza cię- jak wielu dzieci- do zarobienia na siebie przez grzebanie w koszach na śmieci
# jeszcze nie jesteś emetytem otrzymującym żałosne kwoty za swoją dawną ciężką pracę, którego dozorca chce się pozbyć z mieszkania by zwolniło się miejsce dla *młodych*
# za to bez przeszkód możesz sobie popatrzeć w telewizor i oglądać wojny oraz konflikty zbrojne, pewnie nie dotyczące wcale twej osoby
# istnieje szansa, że przez swoją odmienność od środowiska, różnicę poglądów czy inną wiarę jesteś zaczepiany niemal jak Murzyn na południu USA czy niecierpiany jak owy w RPA. Może przed twoim domem płonie już nawet krzyż...
# powinieneś się cieszyć, że akty terroryzmu nie zagrażają ci, tak jak na niedalekim wschodzie.
# żyjesz w erze tolerancji i równouprawnień. Na pewno?
# skoro zboczeńców, gwałcicieli, złodzieji i morderców nie ma, to dlaczego boisz się wyjść samotnie w nocy na ulicę?
# nie chciałeś być nigdy płodem, który umarł nim się jeszcze narodził?
# ciekawe tylko czemu ci wszyscy politycy uśmiechają się w taki sposób po wygłoszeniu oświadczenia
# módl się, by nigdy nie skończyć na ulicy i nie musieć wykonywać rzadnych poniżających prac
Swoją drogą polecam strone How To Windows (po angielsku :), lecz naprawde warto !)
Nadal nie wiem, czy moje oświadczenie robi wrażenie na kimkolwiek, lecz ciągne dalej...
Nadal możesz się stać (lub już jesteś) :
# pozbawionym członków inwalidą
# członkiem patalogicznej rodziny (np. założycielem)
# posiadaczem nieuleczalnej chorony
# samotnikiem, w którego stronę nikt nawet nie spojrzy
# o bezpieczeństwie na ulicach o każdej porze dnia i nocy już wspominałem
# masz z pewnością paru przyjaciół, którzy cię nie rozumieją
# "ślub weźmiesz rozsądku, a nie z miłości"- pewnie. Jeszcze lepiej dla interesu. Bo po co komu miłość.
# charujesz by otrzymać wykształcenie; kujesz po nocach- chyba nie z przyjemności?
# masz prawo spluwać w kierunku gorszych od siebie, choiażby "wychowanków ulicy"
# masz chłopaka/dziewcznę, z którą rozstaniesz się próbując zapomnieć o wszystkim co zaszło, lub "weźmiesz ślub (...) nie z miłości"
# jesteś ślepy i głuchy, skoro nie zwracasz uwagi bądź nie dostrzegasz tych rzeczy, o których piszę
# "możesz wygłaszać swoje poglądy bez zahamowań"- o_c_z_y_w_i_ś_c_i_e. Tylko spróbuj...
# wokół ciebie i twojego środowiska już toczy się pewna specyficzna "misja pokojowa". Rozejrzyj się tylko...
# wyciek gazu i jedna iskra- tak mało trzeba by stracić dach nad głową
# pozostaje tylko czekać aż zostaniesz oskarżony o zbrodnie, której nie popełniłeś
# chęć wypicia od czasu do czasu czegoś mocniejszego lub zapalenia to przecież nie nałóg
# już nie długo będziesz musiał szukać pracy by utrzymać siebie oraz rodzinę, jaką założysz
# dzięki panujcym wszem i wobec stereotypów, będąc wysoką blondynką pewnie nasłuchasz się wielu żartów o sobie

Powiesz mi może, że nie miałem racji w rzadnym punkcie? Nie wierzę! Przeczytaj jeszcze raz. Tym razem z uwagą.
Widzisz co cię otacza? Co może cię wciągnąć i uczynić swoją częścią? Tak jak zrobiło to już z tysiącami. Bój się tego lub zapomnij o tym. Innej drogi nie ma. Jeżeli wybrałeś możliwość drugą, jesteś zapatrzonym w siebie egoistą, zobojętnionym na uczucia innych. Może czasem wrzucisz coś biedakowi do kapelucza albo wspomożesz akcje charytatywną by nie geyzło cię sumienie. Nie martw się tym- tak trzeba i nie ma w tym niczego złego. Tylko spójrz- tak przecież postępuje niemal każdy, większość. Bezrozumna masa, tłum stale biegnący do przodu.
A może jednak uważasz się za inną osobę od tej, którą przed chwilą opisałem. Przyjrzyj się sobie dobrze. Jeśli jednak tak, to pozostaje ci tyko współczuć i powiedzieć: "zmień się", bo takie postępowanie nie ma sensu.

Błagam tylko o jedno: nie krzycz proszę, że "życie jest piękne". To kłamstwo. Pusty slogan reklamowy. Jak radziecka "nowomowa". Bzdura od której chce mi się już rzygać.
Mów co chcesz- świata i tak nie zmienisz. Jak przeczytałem w arcie nijakiego Leone'a:

Gdyby człowiek zdał sobie sprawę z tego jak nędzna jest istota
z pewnością popełniłby samobójstwo... "

Friedrich Nietzsche
Continue Reading